19 sie 2014

I. Witamy w Londynie.

Mrok. Pomieszczenia oblewało tylko blade światło nielicznych świec, które w słabej mierze pozwalało na bezpieczne poruszanie się po starej chacie. Należała ona do pewnego małżeństwa, Pani Noe i Pana Sela, których podeszły wiek nie pozwolił na jakąkolwiek ucieczkę z tego miejsca. Dom, w którym wychowały się ich dzieci oraz wnuczęta, sprawiał wrażenie azylu – chcieli w nim pozostać choćby mieli umrzeć z głodu czy też ze strachu.
Nie byli jednak sami. W momencie, gdy Wielka Brytania była jeszcze pochłaniana” przez wirusa, do ich domu trafiła piątka desperacko szukających ucieczki ludzi. Jacob, postawny ciemnoskóry mężczyzna, który dbał tylko i wyłącznie o swój interes. Cicha i wiecznie przestraszona Karen i jej chłopak Nate. Oraz kolejne, młode małżeństwo – Kurenai i Yamato.

***

— Co nam dzisiaj gotujesz? — Szept mężczyzny, przy którym jej poczucie bezpieczeństwa wzrastało i wykraczało poza ogólną normę sprawił, że zmrużyła powieki i nabrała do płuc powietrza. Jego dłonie wsparły się na jej delikatnych barkach, gdy stanął zaraz za nią i wtopił nos w jej długie, czarne włosy, których fale przeciągnęła przez lewe ramię. — Kurenai, skarbie?
Przechyliła na bok głowę, gdy szatyn przytulił się do niej i oparł o jej kark swoją brodę, by po chwili pocałować ją w szyję. Nie przerywała mieszania potrawy, której jednolity kolor przypominał niesamowicie gęstą zupę pomidorową. Zakreślała machinalnie koła drewnianą łyżką, uważając, by jedzenie się nie przypaliło. Yamato odsunął się od ukochanej, wziął do rąk zapałki i świeczkę. Przejechał zakończonym siarką końcem po drasce, a drobny płomyk buchnął między nimi, dostarczając po chwili do ich nozdrzy specyficzny zapach. Odstawił odpalony lampion obok kuchenki. Spojrzał w jej oczy, których źrenice prawie zniknęły... Do momentu, póki się z nią nie ożenił, heterochromia nie była dla niego czymś nadzwyczajnym... Teraz nie mógł oderwać wzroku od tych kolorowych tęczówek.
— Twoje ulubione danie... — Jej melodyjny głos krył w sobie niepokój. Mężczyzna był przyzwyczajony do tego, że żyła w ciągłym strachu. Dziś jednak podejrzewał, o czym ponownie myślała.
— Znowu? — prychnął wesoło. Złapał do ręki kilka fragmentów porąbanego stolika i wrzucił do kominka, dbając o to, by ogień w kuchennym piecu nie wygasł.
— To już ostatnia — odparła cicho, spoglądając na pustą, metalową puszkę, której etykieta wypłowiała do tego stopnia, że nie sposób było dostrzec, czym tak naprawdę jest zawartość. Data ważności nie była tak bardzo istotna, sytuacja nie pozwalała na wybrzydzanie.
— Nie ma już pomidorów? — mruknął, uśmiechając się pod nosem. — Szkoda... Wierz mi lub nie, ale to gówno naprawdę mi smakowało! — Otworzył szafkę nad zlewem i rozejrzał się po jej wnętrzu. — Mamy jeszcze zielony groszek! Data ważnoooości... Pięć lat. — Zamknął drewniane skrzydło i popatrzył na brunetkę. — Napijesz się wina?
— Z przyjemnością. — Uraczyła go spojrzeniem i uśmiechem. Każdy sposób był dobry na to, by się jakoś wyluzować, gdy byłeś świadomy tego, co dzieje się na zewnątrz... Choćbyś bardzo nie chciał, twoje myśli i tak skupiały się na tym, jak szybko Cię dopadną, gdy wyjdziesz z domu.
— Heeeej — mruknął Yamato, wracając do kuchni z butelką trunku, którą podświetlił świeczką — mamy szczęście, nie skwaśniało. — Zdjął z wieszaka otwieracz do wina i zaczął z nim walczyć. — Dobry rocznik.
Nie trzeba było długo się zastanawiać nad tym, że z Kurenai było coś nie tak. Miała na wpół otwarte oczy, które ze smutkiem i sentymentem spoglądały na zdjęcie oprawione w piękną, wzorzystą ramkę. Nadal beznamiętnie mieszała obiad, na który schodziła się już reszta domowników, do wielkiego salonu, położonego w centrum budynku. Yamato nigdy nie potrafił przejść obok niej obojętnie, gdy była w takim stanie. Zwłaszcza teraz, gdy doskonale znał powód jej smutku. Zdjęcie przedstawiało gospodarzy i ich uśmiechnięte wnuczęta.
— Trzymasz się jakoś? — szepnął, gdy wsparła się dłońmi o blat szafki. Spuściła w dół głowę i westchnęła głośno. — Skarbie?
— Tak — odparła, podnosząc energicznie do góry głowę. Zamrugała kilka razy powiekami by przypadkiem nie dopuścić do wylewu łez i przygryzła dolną wargę. — Wszystko w porządku. — Uśmiechnęła się do niego. Na jego buzi wymalował się jednak dziwny grymas, wskazujący na to, że wcale a wcale jej nie wierzy. Wzięła głęboki wdech, wyłączyła gaz w kuchence i odwróciła się w jego stronę. — Tak naprawdę nic nie jest w porządku Yamato. Wszystko się kurwa popieprzyło. Gnijemy tu, w tej norze, nie mogąc nawet dostrzec słońca. Wszystkie okna i drzwi są zabite deskami, wypchane szmatami, by przypadkiem to ścierwo nas nie wyczuło. Nie możemy się śmiać, bo nas usłyszą... Nic nie możemy, żyjemy jak niewolnicy, bo po całym kraju biegają krwiożercze bestie! — Zacisnęła pięści, a po jej policzkach spłynęły wielkie, szklane grochy. Mężczyzna przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił, czując, jak jego gardło uciska się do płaczu. — Yamato... Nie potrafię racjonalnie myśleć wiedząc, że nasze dzieci są tak daleko... Shiro... Tanja... Tak bardzo chciałabym ich zobaczyć... Usłyszeć, przytulić... Boże Yamato! — Zacisnęła palce na materiale jego bluzy i wtuliła w nią nos. — Powiedz mi... Powiedz mi proszę, czy nasze dzieci są bezpieczne? Czy nic im nie jest?
— Tak, na pewno... — szepnął, gładząc ją po włosach. Łkała cicho, jednak jego ramiona sprawiły, że zrobiło jej się trochę lepiej. Czekał, aż przestanie płakać i spokojnie ją wyciszał. W końcu odsunęła twarz od jego piersi i wytarła mokre od łez policzki, rękawem szarego swetra. — Dobrze, że zdążyliśmy zapłacić za tę wycieczkę…
— Tak... — sapnęła cicho. — Na całe szczęście... Udało się nam ich tam wysłać... Wyobrażasz sobie co by było, gdybyśmy tego nie zrobili? — Pociągnęła nosem.
— Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, Kurenai... — Zajrzał jej w oczy. — Posłuchaj, przestań się martwić. Myśleć o tym. Są bezpieczne, są w miejscu, w którym ten cały syf ich nie dosięgnie, rozumiesz?
— Rozumiem…
— No. — Uśmiechnął się niemrawo. — Nie myśl już o tym... Ślicznotko. — Chwycił ją za podbródek, gdy chciała już spuścić wzrok. Zamknął powieki i zbliżył usta do jej warg. Musnął je delikatnie i poczuł, jak kobieta zadrżała. Znowu mocniej ją do siebie przycisnął z zamiarem pogłębienia pocałunku, jednak nie mogli zapominać, że nie są tu sami.
— Nie przeszkadzam? — Głos starszej kobiety sprawił, że Yamato odskoczył od swojej żony jak poparzony.
— Nie, nie... — Tenzou uśmiechnął się głupkowato. Odsunęli się od siebie. Zaczął nerwowo próbować włożyć ręce do kieszeni spodni, jednak gdy spostrzegł czekające na nich wino, złapał za butelkę. Kurenai zakręciła się dookoła siebie i wzięła do ręki jakąś ścierkę. — Coś się stało?
— Znalazłam to w piwnicy, zupełnie o nich zapomniałam! — Noe wyciągnęła do nich dłonie, w których trzymała zakurzone pudełko czekoladek. — Moglibyśmy je zjeść po obiedzie, prawda? - uśmiechnęła się rozczulająco.
— Pewnie — odparli równocześnie.

***
— Pięknie pachnie! — Zachwycił się Sel. Odebrał od Kurenai garnek z posiłkiem i postawił go na środku stołu.
Yamato wszedł do salonu z winem i rozglądał się za gablotą z kieliszkami. Jego żona usiadła już przy stole wraz z Noe i zaczęły o czymś gawędzić. Na kanapie leżał Jacob, który przeglądał, już któryś raz z rzędu, jakąś gazetę. Tenzou poinstruowany przez gospodarza, wyciągnął z szafki zestaw szklanek i postawił je na stole, podając najstarszemu mężczyźnie wino i zajmując swoje miejsce obok ukochanej.
— Czuję tu... — zaczął staruszek, pociągając nosem nad szyjką butelki — jeżyny! Wanilię... Akcenty jesieni! — zaśmiał się wesoło.
Czujny wzrok Kurenai przeniósł się na schody, znajdujące się zaraz za kanapą, z której w końcu podniósł się Jacob. Schodziła po nich najmłodsza mieszkanka tego domu – Karen. Zawinięta w koc, rozczochrana. Miała spuchnięte od płaczu oczy i czerwone usta, oblepione strupami od ciągłego, nerwowego przygryzania ich. Wyglądała jak wrak człowieka. Brunetka nie pałała do niej sympatią przez jej lekkomyślność i dziecięcą mentalność... Jednak nie potrafiła być dla niej niemiła.
— Jacob — mruknęła Noe, podając chłopakowi miskę z jego porcją. Przyjął ją grzecznie i usiadł na swoim miejscu. — Karen — dodała po chwili, robiąc to samo.
Reszta, która spożywała już swój posiłek - przerwała czynność i popatrzyła po sobie z dziwnym niesmakiem. Blondynka postawiła miskę na miejscu obok niej i czekała na jeszcze jedną porcję, dla siebie.
— Karen? — Sel chciał spróbować grzecznie wybrnąć z sytuacji.
— Będzie głodny. — Blondynka dosłownie wycharczała te słowa. Biegała wzrokiem z dziwnym obłąkaniem po pomieszczeniu i zebranych ludziach. — Będzie głodny jak wróci, zostawmy mu trochę…
— I znowu to samo — warknął ciemnoskóry.
— Jacob... — szepnęła Kurenai, czując w kościach co się zaraz zacznie. — Jacob, przestań.
— Pozwól kurwa, że Ci coś wyjaśnię! — Chłopak rzucił łyżką o stół i poderwał się, przewracając przy tym krzesło. Zwrócił się w stronę najmłodszej. — Twój kochaś zmył się stąd jakieś pięć dni temu! Jeśli wciąż żyje, już tu nie wróci! Ale masz rację, jeżeli jednak to zrobi, to będzie bardzo głodny!
— Jacob! — krzyknęła Noe.
— Ale nie na makaron będzie miał ochotę, tylko na Twoją krew!
— Przestań tak mówić! — wrzasnęła blondynka. — Przestań!
— Zrozum dziewczyno, że już jest jednym z nich i twoja pierdolona pamięć o nim nie zwróci mu normalnego życia!
— Jacob przestań, do cholery! — Yamato uderzył pięścią w stół. — To naprawdę nie jest najlepszy moment na kłótnie i takie odzywki! Miej serce człowieku!
— Chłopie, wszyscy wiemy, że tak jest! Im szybciej ta idiotka to zrozumie, tym lepiej dla nas i dla niej! — wykrzyczał i zwrócił wzrok ponownie na zapłakaną Karen. — Nikt inny nie przeżył... — wysyczał. — Jesteśmy tylko my tutaj i oni na zewnątrz, rozumiesz?!
— Yamato... — szepnęła Kurenai, marszcząc czoło i kładąc mu dłoń na ramieniu. — Słyszysz?
— Wpuśćcie mnie, proszę! Pomóżcie mi!
— Nate! — ryknęła Karen.
— Yamato, to jakiś chłopiec! — Brunetka podniosła się błyskawicznie na nogi i chciała pognać do drzwi, w które ktoś bardzo rozpaczliwie uderzał.
— Błagam, wpuście! Proszę! — Piskliwy głos dziecka przestraszył wszystkich, jednak nikt oprócz kobiety nie był w stanie zareagować. Strach był bardzo paraliżujący, od kiedy to wszystko się zaczęło.
— Yamato!
— Nie wiesz, kto to jest... — szepnął, zaciskając dłoń na jej przegubie.
— To dziecko! — Jej roztrzęsiony głos sprawił, że w końcu zareagował jak człowiek.
— Cholera... — zaklął i podniósł się. Ruszył prędko do drzwi, słuchając nadal nawoływania intruza. Jego żona ruszyła od razu za nim. Złapał do ręki kij golfowy Sela i zaczął zrzucać deski zabezpieczające wejście. Rumor sprzed niego nadal trwał.
Yamato złapał za klamkę i przeklinając w myślach dzieciaka - pociągnął za nią. W pierwszym momencie miał wrażenie, że oślepł. Tak samo, jak jego ukochana znajdująca się zaraz za nim. Dzienne światło wpadło do tego domostwa po raz pierwszy od tygodnia. Rażące promienie przyprawiały całe ciało o odrętwienie… A wejście? Stał w nim przerażony chłopiec, który nie potrafił dać kroku do przodu, widząc, jak mężczyzna trzyma nad jego głową kij.
— Szybko! — Tenzou odzyskał trzeźwość umysłu dopiero po chwili. — Wchodź, szybko!
Dziecko wbiegło do do domu prosto w ramiona Kurenai. Wtulił się w nią, dysząc ze zmęczenia, drżąc z zimna i płacząc prawdopodobnie ze szczęścia. Śmierdział. Brudem, potem... I śmiercią. Tylko to teraz można było wyczuć na zewnątrz.
Yamato zatrzasnął drzwi i zaczął szybko z powrotem nakładać drewniane elementy. Miał wrażenie, że serce podeszło mu do gardła. Rzucił kij na ziemię i opadł plecami na ścianę, próbując złapać oddech. Spojrzał na żonę, która nadal tuliła dziecko i zerkała na niego z przerażeniem.
— Jesteś cały? — szepnęła do malca.
W odpowiedzi pokiwał jej tylko energicznie głową.

— Wszystko w porządku? — spytała Noe, podając chłopcu miskę z ciepłym obiadem. — Jedz szybko, jesteś taki wychudzony.
Młody nawet nie myślał o tym, by wziąć do ręki widelec. Makaron wciskał do ust dłońmi, jadł w takim tempie, że prawie się dławił. Nadal się trząsł. Wszyscy patrzyli po sobie z przerażeniem i niedowierzaniem. Silni, dorośli ludzie nie byli w stanie przetrwać, więc jak jemu się to udało?
— Skąd jesteś? — mruknął Tenzou, wypijając duszkiem szklankę wina.
— Sandford — bąknął, nie przerywając pochłaniania swojego posiłku. Szatyn popatrzył pytająco na gospodarza.
— Sandford leży nad rzeką, kilka mil stąd... — Sel podrapał się po podbródku w głębokim zamyśle, jednak przeniósł po chwili z powrotem swój wzrok na chłopca. — Jak się tu znalazłeś?
— Gonili mnie, krzyczeli... — szepnął, zgarniając palcami resztki sosu, pozostałe na dnie naczynia. — Bałem się... Biegłem przed siebie.
Mieszkańcy wymienili się ponownie niespokojnymi spojrzeniami. Kurenai zauważyła, jak Karen się podnosi i podchodzi do drzwi, przez które przed chwilą wpadł chłopak. Stanęła przy nich i wyciągnęła z pomiędzy desek jedną ze szmatek, po czym wyjrzała przez szparę na zewnątrz. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo dziewczyna musiała być zawiedziona, gdy pojawiła się namiastka nadziei na to, że był to jej chłopak.
— Próbowałem dostać się wszędzie, ale wszystkie domy były zamknięte... — Dziecko kontynuowało swoją opowieść. — Biegłem przez las... A następnie wzdłuż rzeki, aż znalazłem się tutaj.
— Kto cię gonił? — Jacob ściągnął brwi i wyjrzał przez ramię na młodą, denerwującą go blondynkę.
— Moja mama, tata... — Chłopiec popatrzył w oczy brunetki. - Chcieli mnie zabić. — Kobieta wyprostowała się z wrażenia i uchyliła delikatnie usta, chcąc powiedzieć cokolwiek, co mogło go pocieszyć... Nie miała jednak realnego pomysłu. — Są jeszcze inni.
— Ilu? — Yamato łypnął na przybysza, odstawiając w końcu na stół szklankę.
— Setki... — Malec popatrzył na niego. — Jak nie tysiące.
— Nate? — Głos Karen, wyglądającej nadal na zewnątrz, zwrócił uwagę wszystkich ku drzwiom.
W szparze pojawiła się tylko para oczu, których białka zabarwione były na rubinowy kolor. Po chwili jedna z desek została wyłamana, jej resztki niczym drzazgi rozsypały się na ziemi a do mieszkania wsunęła się ręka, splamiona krwią i błotem. Już po chwili chwyciła blondynkę za ramię i mocno pociągnęła do siebie, przez co ciało uderzyło o drzwi z taką siłą, że reszta zabezpieczeń również straciła jakiekolwiek mocowanie.
— Karen! — wrzasnęła spanikowana Noe.
— Trzyma mnie za rękę! POMOCY! — ryknęła, gdy brudne zęby wpiły się w jej skórę. Wrzask bólu jaki z siebie wydała był zabójczo przerażający. — Pomóżcie mi!
— Jacob! — Yamato poderwał się na nogi i chwycił kolejny kij z worka. — Zabierz ich stąd! Uciekajcie, natychmiast!
— Yamato! — Wrzask jego żony, sprawił, że się zawahał. Stanął w miejscu i patrzył na nią — Yamato proszę!
— Kurenai biegnij z nimi! — ryknął chwilę po tym, jak potrząsnął głową. — Już!
Kobieta nie miała pojęcia co ma zrobić, ale jej ukochany ponaglał ją ze zdenerwowaniem. Musiała uwierzyć, że sobie poradzi a następnie do nich dołączy.
— Trzymaj się mnie! — krzyknęła do malca i pociągnęła go za resztą.
Oni jednak byli za daleko. Wylecieli tylnym wejściem, biegnąc prosto przez korytarz. Brunetka chciała poprowadzić tamtędy dzieciaka, lecz on z przerażeniem oderwał się od niej i zamiast pobiec prosto - odbił w lewo i pognał po schodach na górę.
— Nie! Nie tak! — krzyknęła, lecąc za nim. — Wracaj!
— Kurenai! — Szatyn poczuł strach, gdy dotarły do niego wrzaski kobiety. Nie cofnął się jednak, tylko podleciał do drzwi, pod którymi leżała blondynka. Nie potrzebował wiele czasu, by spostrzec, że została ugryziona. Kawał mięsa został brutalnie oderwany od jej przedramienia, z którego krew wydobywała się jak z malutkiego wulkanu. Jego wzrok poszybował na jej zamknięte powieki, które drżały. Nie mógł nawet normalnie myśleć o tym, co zaraz będzie musiał zrobić... Nie zwracał uwagi na niekompletnie odziane w skórę cztery ramiona, które w ekspresowym tempie niszczyły wejście domu. Zmarszczył czoło, gdy jej brwi zadrżały... Po chwili oczy – niegdyś śliczne, błękitne – otworzyły się energicznie a on sam zachłysnął się powietrzem. — Karen…
Nic się nie zmieniło od ich ostatniego kontaktu z zainfekowanymi... Minęło dwadzieścia sekund, a jego towarzyszka była już jedną z nich. Białka podeszły bordową cieczą, a ze spierzchniętych ust piana dosłownie się wylewała. Zaczęła rzucać się po podłodze, niczym chory na padaczkę człowiek, charcząc i krztusząc się własnymi wydzielinami. Uderzała tyłem głowy o zadbane płytki, palce wyginały się we wszelakie strony. Wiedział co było jej celem, gdy zatrzymała się w bezruchu, obserwując go. Oderwała się plecami od ziemi, nim jednak spróbowała stanąć na nogi, kopnął ją w twarz. Gdy znowu przylgnęła do podłogi, niewiele myśląc zamachnął się kijem i z całej możliwej siły - uderzył nim w jej głowę. Raz, drugi, trzeci... Jej skóra rozcinała się z każdą chwilą coraz bardziej, a jucha pryskała na wszystkie strony.
— Przepraszam! — ryknął przy ostatnim uderzeniu. Nie poruszała się już... Co z tego, skoro do domu wpadła już dwójka innych, wściekle szybkich i... Głodnych zabijania? Yamato rozpoczął swoją walkę o spowolnienie ich i własne życie.
Jeden z nich, zupełnie nagi, dorwał się do ciała Karen w nadziei na świeże, ludzkie i zdrowe mięso. Tenzou wiedział, że to żaden ratunek. Umiejętnie potrafili rozpoznać, czy ktoś jest zarażony, czy nie. To nie była apokalipsa zombie, jaką miał okazję oglądać setki razy w telewizji. Nie byli powolni, nie stali w miejscu, nie robili niczego, co nie miało sensu. Wręcz przeciwnie. Cechowali się niesamowitą szybkością, agresją i co najważniejsze celem. Mieli go, był nim każdy człowiek.
— Żryj to! — wrzasnął, uderzając kijem w brzuch biegnącą w jego kierunku kobietę, na której wisiały resztki białej sukienki. Gnijące żebra pękły, jednak to jej nie powstrzymało. Nadal szarżowała ku niemu. Zapędziła go w kozi róg, ale on ponownie wykonał zamach, tym razem z góry, i roztrzaskał jej czaszkę. Zniszczenie mózgu, lub jego pozostałości było jedynym sposobem na wykończenie tego ścierwa.
Nudysta oderwał się od martwego ciała Karen, a raczej tego, czym kiedyś była, i ruszył na niego. Szatyn musiał się nagimnastykować, by uniknąć zainfekowanego, jednak po chwili udało mu się pokonać i jego. Kij wypadł mu z rąk, gdy uderzył barkiem o framugę drzwi przy próbie ucieczki.
— Kurwa mać! — syknął, widząc, jak do domu wbiegają kolejni zarażeni. Nie czekał już na próbę konfrontacji z nimi, tylko ruszył w kierunku korytarza, by dołączyć do reszty.
— Yamato! — Głos żony zadudnił w jego głowie. — Yamato, pomóż nam! — Rozległo się z góry.
— Kurenai, złaź stamtąd! — wrzasnął, trzymając się za obolałe miejsce.
— Yamato!
— Szlag by to jasny trafił... — Postawił nogę na pierwszym stopniu. Coś go powstrzymało... Przed chwilą widział, jak kilkoro zarażonych wbiegło po schodach, słysząc jej nawoływania... Czemu nie mógł się ruszyć? Jego największym pragnieniem była ucieczka stąd... Ale na górze przecież była jego żona. — Ja pierdolę!
Wbiegł. Nie zrozumiałym dla niego były jego wahania. Czemu tak się działo...?
— Kurenai, gdzie jesteś? — krzyknął, zaglądając do pokoi. Wpadł w końcu do sypialni Sela i Noe. Stała tam i energicznie rozglądała się dookoła siebie. Szukała czegoś. Upadła na kolana i zajrzała pod łóżko. — Kurenai, co Ty wyprawiasz?!
— Pomóż mi go znaleźć, schował się! — Poderwała na niego przerażony wzrok i zerwała się na nogi. — Gdzie jesteś?! — Zawołała ponownie.
— Zostaw go do cholery! — Yamato podbiegł do niej i chwycił ją za nadgarstek. Pociągnął ją w stronę drzwi, którymi tu wszedł, jednak wyrwała mu się, patrząc na wielką szafę. Jej drzwi były uchylone, co tworzyło kilku centymetrową szparę. Teraz widziała, jak chłopiec się tam krył. Jego zaszklone oczy połyskiwały od światła, które na tym piętrze wpadało przez wielkie okna — Kurenai!
Przeskoczyła jednak na drugą stronę łóżka i otworzyła mebel. Wyciągnęła z niego dzieciaka, zwróciła się na pięcie i... Zamarła.
Na tę chwilę, największym mankamentem tego pokoju były dwie pary drzwi. Te drugie prowadziły z innego pomieszczenia, dając wolną drogę dla czwórki zabójców. Stanęli pomiędzy małżeństwem i charczeli. Zdawałoby się, że zastanawiali się nad wyborem ofiary. Yamato zrobił krok do tyłu, stanął w wejściu i złapał klamkę. Jego spazmatyczne oddechy stawały się coraz głośniejsze, a przerażony wzrok skupiał się tylko i wyłącznie na kolorowych tęczówkach jego żony.
— Yamato! — wrzasnęła brunetka. — Proszę, pomóż nam! — Wyraźnie można było usłyszeć, jak jej struny głosowe pękają od strachu. Nie mogła uwierzyć w to co widzi... Zainfekowani rzucili się w jej kierunku, przyciągnięci jej wrzaskiem a jej ukochany... Mężczyzna jej życia, który przysięgał miłość po wieki przed samym Bogiem, właśnie wycofywał się z pokoju. — YAMATO! — Wiedziała, że przerażenie jest nieobliczalne. Nie masz pojęcia, jak wpłynie na decyzje, które musisz podjąć nagle. Mimo to, nie rozumiała..
— Przepraszam... — szepnął zaciskając dłonie na klamce.
Nie była w stanie krzyknąć. Chłopiec wrzeszczał, gdy rozrywali jego drobne, chude ciało. Jej usta rozchyliły się w szoku, a z oczu wypłynęły łzy, gdy odczytała to słowo z ruchu jego warg. Zatrzasnął za sobą drzwi. Zniknął. Zostawił ją.

Wbiegł do pomieszczenia obok i zamknął za sobą z hukiem wejście, do którego dobijała się dwójka zainfekowanych. Rozejrzał się energicznie po pokoju. Jedyną drogą ucieczki było okno. Podleciał do niego i zaczął się z nim szarpać, by tylko je otworzyć. Gdy już mu się to udało, przeskoczył nad nisko osadzonym parapetem i upadł na dachówkę. Stoczył się z niej do samego końca zadaszenia, po czym poleciał w dół, jakieś dwa i pół metra. Uderzył o ziemię, jednak adrenalina nie pozwoliła mu tam leżeć. Poderwał się na nogi i zaczął biec w kierunku tylnej bramy podwórza, która wyprowadzała na niesamowicie wielkie pola. Docierały do niego wrzaski chorych, którzy usłyszeli huk upadku i już za nim podążali.
Mknął ile sił w nogach. Gdy znajdował się już w bramie usłyszał za sobą dziwny dźwięk. Coś uderzyło w szybę. Pędząc nadal przed siebie zwrócił do tyłu głowę... Makaron cofnął mu się do gardła, gdy ujrzał w drugim, wielkim oknie Kurenai. Żyła... Jeszcze żyła, waliła pięściami w szkło i wołała go. Błagała, by po nią wrócił... Zacisnął mocno zęby i powieki. Odwrócił twarz w kierunku w którym biegł, a łzy cisnęły mu się na oczy. Nie mógł już zobaczyć tego, jak coś odrywa ją od szyby…
Gnał nadal przed siebie. Po jego prawej stronie znajdowała się rzeka, a za nią gęsty las. Po lewej piękne pola doliny, w której spędził ostatni czas. Nie wiedział, co znajdowało się za pagórkami, na których rosło zboże. Być może jeszcze większe przestrzenie? A może inne, opustoszałe domy? Ale czy to było istotne? Teraz, gdy wybiegła stamtąd cała wataha zainfekowanych, licząca minimum pięćdziesiąt osobników, drących się i szarżujących prosto na niego?
Jego celem był mały pomost, do którego przymocowana była łódź Sela, o której staruszek często opowiadał. Widział już stąd mały hangar, za którym się znajdowała. Ale dzieliło go od tego miejsca jeszcze jakieś siedemdziesiąt metrów. Widząc, jak zarażeni lecą prosto na niego, zaparł się i przyspieszył jeszcze bardziej.
Doznał dziwnego poczucia chwilowej radości, gdy okazało się, że nie tylko on wpadł na pomysł użycia łodzi. Jacob walczył już ze sznurem, który trzymał łódkę przy drewnianej powłoce. Miała wielki silnik, co sprawiło jeszcze potężniejszą ekscytację na myśl o ucieczce.
— Jacob! — wrzasnął, wpadając na pomost. - Gdzie Sel i Noe?!
— Nie udało im się — rzucił szybko. — Pomóż mi!
Yamato wskoczył do łodzi i zaczął pomagać mężczyźnie ze sznurem. Wrzeszczał przy tym, by się pospieszył. Zainfekowani zmniejszali dystans z każdą sekundą.
— JUŻ! — krzyknął ciemnoskóry, rzucając za siebie liną. — Odpalaj!
Spanikowany Tenzou zaczął walczyć z silnikiem i modlić się o to, by ten zadziałał. Jacob właśnie próbował wskoczyć na łódź, która oddaliła się już kawałek od pomostu. Pośpiech spowodował jednak, że jego noga obsunęła się z krawędzi łódki i z hukiem wpadł do wody. Yamato odsunął się od warkoczącego już silnika.
— Jacob! — ryknął widząc, jak chorzy są już na pomoście i wpadają do wody za nimi. Ciemnoskóry wyłonił się nagle spod tafli wody i zaczął krzyczeć, wołać o pomoc. — Podaj mi rękę! — Yamato złapał za brzeg przymocowanej, plastikowej ławki a drugą dłonią chwycił rękę kolegi. Zaczął go wciągać, jednak dwójka zarażonych złapała go i wyrwała, przyciągając do siebie.
— Pomóż mi! Pomóż, kurwa! — krzyczał rozpaczliwie. — Wciągnij mnie, nie zostawiaj mnie! — Po chwili jednak zniknął pod wodą, razem z tamtymi. Szatyn rozglądał się po tafli, próbując wychwycić towarzysza, lecz nigdzie go nie było. Zarażeni powoli się do niego zbliżali, przez płytkie koryto rzeki. Nie chciał odpływać bez niego, nie mógł... Odwrócił się w stronę domu, by po chwili z przerażeniem spojrzeć znowu przed siebie. — Jacob!
Kolejny raz poczuł nadchodzące torsje, spowodowane strachem. Ciemnoskóry złapał się łodzi, szczerzył zęby i mrugał czerwonymi oczyskami. Wrzeszczał, krztusił się i w desperacki sposób próbował złapać Tenzou za nogę. Ten, sparaliżowany widokiem odmienionego kolegi oniemiał, by po chwili zacząć kopać go po głowie i rękach, w celu zrzucenia z łodzi. Gdy już mu się to udało, przesiadł się do tyłu, wrzucił bieg w silniku i zaczął zataczać koła, wrzeszcząc niczym psychopata i rozrywając pobliskich wrogów śrubą silnika. Resztki gnijących ciał rozrzucane były po brzegu rzeki i samej wodzie, która zabarwiła się rubinową czerwienią.
— Kurwa, kurwa, kurwa... — szeptał, gdy jego klatka piersiowa skakała od niestabilnych wdechów. Nie miał już na co czekać... Zaczął spływać w dół rzeki, słysząc jeszcze wrzaski pozostałych zarażonych.
Odwrócił się ostatni raz w kierunku domu. Spojrzał na okno, w którym ostatni raz ją widział. Niczego ani nikogo w nim już nie było... On ją jednak widział. Rozpaczliwie uderzającą w szybę... Błagającą o pomoc. Jego żonę.

***

Miesiąc później...
Wielka Brytania, Londyn.

       — To już dziś! — Rozległo się w drobnej, dousznej słuchawce. — W końcu coś zaczyna się tu dziać.
Wysoki, dobrze zbudowany chłopak podniósł ku górze swój karabin i zerknął na źródło huku i zamieszania między jego kolegami przez wizjer optyczny, znajdujący się na grzbiecie broni. Wiatr poruszył jego jasnymi, blond włosami i owiał zmęczone policzki. Pierwszy samolot pasażerski od ponad dwóch tygodni właśnie szykował się do lądowania na specjalnie przygotowanym do tego, zmodernizowanym pasie startowym.
— Witamy w Londynie... — Uśmiechnął się sam do siebie, na widok latającej maszyny. Opuścił broń i sięgnął do słuchawki, by włączyć swój mikrofon.
Znajdował się w najniższym punkcie obserwacyjnym, ze względu na to, że większość swojej warty spędzał w tych najwyższych. Nie lubił zmian ani tego, że musiał patrzeć na wszystko z dołu, ale tutaj miał spokój. Przynajmniej do czasu…
Naruto, dobrze się bawisz tam na dole? — Urządzenie znowu zabrzęczało, gdy jeden z towarzyszy zaśmiał się głośno.
— Pocałuj mnie w dupę — mruknął z przekąsem, opuszczając broń w stronę ziemi i zerkając ku górze, na najwyższy punkt.
Znajdowało się tam lądowisko dla jednego z przypisanych helikopterów, którego właścicielem był dobry kumpel Uzumakiego - Hatake Kakashi. Szarowłosy, postawny mężczyzna, na którego nosie jak zawsze przewiązana była czarna bandana, zawiesił się brzuchem na barierce i zerkał na młodszego kompana.
To chyba najgorsza akcja w moim życiu... — Jack dał o sobie znać, po chwili radiowej ciszy.
Bez kitu, będziemy się kiedyś w końcu z kimś napieprzać? — Dylan dąsał się chyba zawsze, więc każdy był już do tego przyzwyczajony.
Zgadzam się — mruknął Sam.
I ja, chociaż moje lenistwo wychodzi mi już dupą — westchnął Hatake, który odbił się od balustrady, zwiesił głowę do tyłu i zerknął w niebo.
— Chcę do czegoś postrzelać. — Naruto zmrużył lewe oko rozglądając się dookoła, gdy słońce podrażniło jego oczy.
Północnozachodnia część centrum medycznego — zakomunikował Jack. — Dwudzieste piętro, trzecie okno od lewej. — Uzumaki zerknął w danym kierunku przez wizjer, lecz zanim doszedł okiem do tego miejsca, już wiedział, że będzie to kolejny wałek tego idioty. — Jakiś grubas zabawia się w toalecie.
Paf! — krzyknął Sam. — Trafiony zatopiony.
Nie tym razem Sammy.
Jak to?!
On jest niezniszczalny. Odnawia się po czterdziestu pięciu sekundach... Wczoraj też go widziałem — wydukał Jack.
Jak dzieci... — bąknął Kakashi. — Kiedy wy podorastacie?
O, jest! — krzyknął Dylan.
Gdzie?!
Nie widzę. Gdzie jest ten palant? Proszę o podanie współrzędnych.
Twój chłopak?
Spierdalaj, zaraz Ci kurwa łeb odstrzelę.
Dobra, już znalazłem. Zabawia się na osiemnastym piętrze. Czwarte okno od prawej.
A to skurwysyn. Przy schodach przeciwpożarowych!
O cholera, nadwyręży sobie nadgarstek!
Naruto, Ty jesteś ekspertem od "walki wręcz". Bierz go kocie!
Jeden na jednego! Stawiam na naszego blondynka!
No tak, to nasz najlepszy snajper. Naruto, pochwal się jak dobrze "strzelasz".
— Spierdalać! — Niebieskooki roześmiał się głośno.
Hahah, nie mogę — prychnął szarowłosy.
— I Ty Brutusie?!
Ej, a może to jeden z tych trupów?
W sumie, jeszcze żadnego nie widzieliśmy...

***

Poczekalnia centralnego lotniska była jednym z najbardziej oszklonych, dostępnych już do użytku budynków. Cały teren owinięty murami zabezpieczającymi, blokadami i gwardią USA był wyposażony w takie miejsce, mimo niewielkiej przestrzeni, która była już dostępna. Przy jednym, wielkim oknie imitującym ścianę budynku, stała młoda kobieta. Długie różowe włosy spływały jej po ramionach po same piersi, a jej głębokie spojrzenie uważnie obserwowało drzwi samolotu, który wylądował dziesięć minut temu.
Denerwowała się. Pierwsi cywile, których już osiedlono w specjalnie przygotowanym dystrykcie pierwszym, znaleźli się tu już ponad dwa miesiące temu. Samolot kursował, eskortując do Londynu już ponad piętnaście tysięcy osób. Dziś jednak czuła, że coś jest na rzeczy. Coś, co jeszcze nie miało tutaj miejsca. Tylko co? Jej intuicja była zawsze wyostrzona i dodatkowo wyolbrzymiona, jednak naprawdę często trafiała w cel.
Przyłożyła zwiniętą w pięść dłoń do serca, gdy drzwi maszyny otworzyły się wydając z siebie głośny, charakterystyczny dźwięk. Modliła się, by jej przeczucie dzisiaj zawiodło. Zacisnęła palce na wojskowej krótkofalówce, gdy na mostek zaczęły wychodzić pierwsze osoby. Skupiony wzrok przyglądał się każdemu pasażerowi... To trzydziesty szósty samolot, który wylądował tu z cywilami. Trzydzieści pięć poprzednich przyniosło ze sobą samych zdrowych ludzi. Dorosłych ludzi.
— Cholera... — syknęła, a jej soczyste, zielone tęczówki mocno się zwęziły na widok, którego najprawdopodobniej nie chciała dostrzec. Obecność dwojga osób, które opuściły pokład jako ostatni – to jej powód.
Wzięła głęboki wdech i uniosła walkie-talkie do góry. Szeroki mikrofon przyłożyła do ust... Wahała się, zacisnęła powieki. Nie wiedziała nawet, co ma powiedzieć, jednocześnie zdając sobie sprawę, że postąpiono nie po jej myśli – co zgłosić musiała, jako dowódca jednostki medycznej.
Tu generał Shimura. — Przestraszona odsunęła od twarzy sprzęt, prawie go upuszczając. Miała wrażenie, że ten sukinsyn momentami czytał jej w myślach. Westchnęła i wypuściła głośno powietrze, zamykając przy tym oczy. — Jak wygląda sytuacja?
— Dzień dobry generale... — bąknęła niechętnie, z trudem wciskając guzik mikrofonu. — Jestem w poczekalni, obserwuję ludzi wysiadających z samolotu.
Rozumiem majorze. — Jego szorstki głos sprawił, że zazgrzytała zębami. — Kiedy wrzucicie ich do pociągu?
— Do jutra powinniśmy przebadać wszystkich — odparła, wodząc uważnie wzrokiem za poprzednio spostrzeżoną dwójką. — Generale, proponowałabym, aby wysyłać mieszkańców seriami, tak jak ostatnio. Niepotrzebny im dodatkowy stres w ostatniej części drogi do nowego domu... Same badania są już wykańczające, niech sto dwadzieścia przybyłych nie gniecie się w pociągu przeznaczonym dla osiemdziesięciu osób... Czy wyraża generał zgodę?
Dobrze Haruno. — Przewróciła oczami. — Coś jeszcze?
— Nie.
Przyjąłem. — Przygryzła nerwowo wargę.
— Nikt mnie nie uprzedził, że będą dzieci! — Podniosła głos. Nie otrzymała już żadnej odpowiedzi. Zaklęła pod nosem, opuściła rękę i spojrzała na niebo, po którym wspinało się słońce.
Wiedziała, że czeka ją długa noc.

16 komentarzy:

  1. Ja ** JA! *,* JAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!! *0* TO BYŁO NIESAMOWITE!!!!!!!!! GENIALNE!!!!!!!!!!! CUDOWNE!!!!!!!!!!! Yamato taki... taki... emmmmm~ na początku genialny, ale to ze zostawił swoją żonę sprawiło ze jego licznik zajebistości zmalał o połowę -,- Kakashi taki awwwwww >\\\\\< Naruciaczek tez fajny ^^ Sakurcia tak samo ^^ Dzieci, dzieci everywhere -,-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że dostanę po głowie za dzieciaki od Ciebie i Rani, ale one są główną istotą tego opowiadania tak naprawdę. :D
      Co do Yamato, zaczynam żałować, że jego wybrałam do tej roli. Bądźcie dla niego wyrozumiali, proszę Was! xD

      Usuń
  2. W końcu jest rozdział!
    Jak czytałam o Yamato i Kurenai, miałam mieszane uczucia. Ilekroć widzę Yuuhi, przed oczami staje mi Asuma. Jakoś nie mogę wyobrazić jej sobie z Yamato. No właśnie... Yamato... Jak, do cholery, mogłeś zostawić żonę na pastwę tych potworów? Moja sympatia do ciebie trochę zmalała.
    Co do Kakashi'ego to jak zawsze podovały mi się jego cięte riposty i odzywki. Jestesu taki kochany, Kakashi (wiem, że i tak tego nie przeczytasz).
    Naruto jak zawsze odwala głupa, a Sakura wkurza się praktycznie bez powodu. Dzieci? Ogólnie nie przepadam za dziećmi, chyba że mają prawidłowo poukładane we łbie. Ale nie lubię ich, ponieważ 90% moich rówieśników to dzieci - przypominają mi Karen. Nie lubię ludzi, którzy majay ponad dwadzieścia lat, a umysł dwunastolatka. Masakra.
    PS Czekam na następną notkę ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się nad Asumą, ale Yamato mi tu cholernie pasował. Sama nie do końca wiem czemu... Może dlatego, że z wyglądu przypominał mi aktora, który wcielił się w rolę ojca w filmie. Tak, to chyba był mój powód jak teraz tak o tym pomyślę. :D
      Pamiętajcie, że wszystko pisane jest na podstawie scenariusza filmu, ja z Tenzou zrobiłabym superbohatera, ale no... Naprawdę wybrałam postacie, które odpowiadały aktorom. :D
      Co do Kakashiego... Przez wzgląd na umiłowanie moje, Twoje czy też innych wobec jego osoby - postaram się jego rolę tutaj mocno zaznaczyć, chociaż od razu mówię, że nie on ma tu główną rolę. :D
      Też mam wokoło siebie wielu ludzi w moim wieku, ale mentalność trzynastolatków. :D Naruto nie będzie aż takim głupem! :D A Sakura ma powód, o którym będzie mowa w przyszłym rozdziale. :3

      Buziaki! :*

      Usuń
  3. O mamuniu. Rozdział był tak świetny, że sama nie wiem, od czego zacząć. Rzadko kiedy mam taki problem, a Ty mi go przysporzyłaś, no nieźle.
    No dobra, w takim razie od początku. Świetnie opisałaś emocje Kurenai oraz biednej Karen. Strasznie mi szkoda biedaczki, bo strata ukochanego musiała niesamowicie ją zaboleć, zwłaszcza, że zginął w tak okrutny sposób i teraz sam zabija innych. Nie dziwię się, że trochę sfiksowała - też bym oszalała na jej miejscu i na miejscu kogokolwiek z tej szóstki. Trwać w miejscu, z którego nie ma ucieczki - okropieństwo. Naprawdę bardzo dobrze opisałaś strach, który ciągle im towarzyszył. Sama miałam gęsią skórkę na rękach, czytając to.
    Później sytuacja z zainfekowanymi. Świetna. Świetne było też to, że Yamato zostawił Kurenai (choć znienawidziłam go za to od razu, a z drugiej strony - co się dziwić, chciał jakoś przeżyć). Pokazałaś dzięki temu, że miłość niestety nie przetrwa wszystkiego, i że gdy przychodzi wybrać pomiędzy życiem a śmiercią, zawsze wybieramy życie, nawet poświęcając ukochaną osobę. Fakt, Yamato zachował się jak sukinsyn, strasznie żałuję Kurenai, która tak rozpaczliwie pragnęła jego pomocy, ale naprawdę mu się nie dziwię. Nie mam pojęcia jak zachowałabym się na jego miejscu ale czuję, że nie mnie oceniać jego postępowanie. Strach go obezwładnił. Doskonale wiedział, że próbując ocalić Kurenai, sam by zginął, a przecież ich dzieci czekają na powrót rodziców, więc przynajmniej jeden wróci. Choć coś czuję, że jeszcze nam zamieszasz w główkach i okaże się, że Kurenai cudem ocalała. Byłoby fajnie, bo konfrontacja z mężem, który ją zostawił na pastwę zainfekowanych byłaby na pewno interesująca. W każdym razie - świetna akcja, bardzo dobrze opisana i nie podkoloryzowana, co się chwali. W idealnym świecie mąż by został i ocalił nie tylko żonę, ale siebie i pozostałych znajomych. Na szczęście u Ciebie tego nie było. Duży plus! :)
    Ale za to z Jacobem to Cię już nie lubię. W sumie nie polubiłam chłopaka, bo taki trochę opryskliwy, ale z drugiej strony racjonalnie myślał i też ponosiły go nerwy (mówię tu o sytuacji z Karen). Szkoda mi go, bo był tak bliski ucieczki a tu masz babo placek, nie udało się. To naprawdę przykre. Mogłaś go ocalić, no!
    Rozmowy Naruto z współpracownikami bardzo zabawne. W ogóle co za odmiana - przerzucenie ze świata pełnego krwiożerczych potworów do pracy na normalnym lotnisku, to takie bum. Dobry zwrot akcji. ;) Tak jak mówiłam, rozmówki mi się spodobały, ale nie potrafiłam się uśmiechać, bo pożerała mnie od środka gorycz. Po prostu rozstanie Yamato z Kurenai było okropne. Naprawdę okropne, za co chwała Ci, bo dzięki temu to opowiadanie jest tak inne od pozostałych i nie jest sztampowe.
    No i zostaje już akcja z Sakurą. Cały czas myślałam, że z tego samolotu wyleje się nagle fala zainfekowanych, w każdym razie to jej przeczucie mnie naprowadziło na taką myśl. :D Ale pewnie coś wykombinujesz, tak mi się przynajmniej wydaje. Noc nie tylko będzie długa, ale również... No właśnie. Ciekawa? Przerażająca? Okropna? I przyszedł ten czas, kiedy trzeba niestety poczekać na kolejny rozdział... ;)
    Przepraszam, moja wypowiedź może być dość chaotyczna, ale to przez Ciebie, bo takie wywarłaś na mnie wrażenie. :D Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, bo masz wspaniały styl. Twoje opowiadanie czyta się bardzo przyjemnie i człowiek nawet nie wie, a tu już koniec. Dlatego pisz szybciutko kolejną część, będę czekać cierpliwie a w razie potrzeby ponaglać. :D
    Buziaki, skarbie! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kushino, jesteś pierwszą osobą ze wszystkich, z jakimi miałam okazję rozmawiać na ten temat, która w jakiś sposób usprawiedliwiła zachowanie Yamato. xD Moim przyjaciółkom, po obejrzeniu tego filmu - wzrósł poziom feminizmu we krwi. :D
      Nie lubiłam Jacoba ani tu, ani w filmie! Należało mu się! :D

      Miejsce, w którym znajdował się Naruto, to już ten oczyszczony dystrykt. W filmie zachowało to taki fajny klmat, gdy Ci wszyscy żołnie rozstawieni byli na dachach budynków, oddzieleni od reszty Wielkiej Brytanii. I ten samolot, który szykował się do lądowania, ajajjj. :)
      Jak wcześniej wspomniała - Zachowanie Sakury będzie usprawiedliwione. :) No i idąc logicznym tokiem myślenia, po prostu dużo zostanie wyjaśnione w przyszłym rozdziale. :D Mam nadzieję, że będziecie mieć do mnie cierpliwość, bo nie wiem ile potrwa naprawa komputera, ale ja tu sobie mimo to skrupulatnie pracuję na boku. :D Nie mogłabym nic nie robić! :D

      Nie było chaotycznie, to moja odpowiedź taka jest. xD
      Buziaków moc! :*

      Usuń
  4. Rozdział jest genialny, warto było na niego czekać. Yamato stracił w moich oczach, rozumiem że strach wygrał i chęć uratowanie swojego życia... ale mimo to, szkoda mi Kurenai.
    Rozmowa Naruto i Kakashiego oraz pozostałych kompanów, mi się podobała, już czekam na więcej momentów z nimi.
    Co do Sakury... także mi się podoba i na pewno będę czekał na więcej, by ją poznać hehe.
    Historia zapowiada się coraz ciekawiej oraz nie mogę doczekać się następnego rozdziału, mam nadzieję że szybko się pojawi i nie będziemy zbyt długo czekać.

    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się by zachowywać tempo w tworzeniu nowej części. :)

      Dziękuję i również pozdrawiam! :*

      Usuń
  5. Hejooo!
    Jej, jestem zachwycona. :3 Yamato zachował się jak ostatni ch**. :/ Ale zgadzam się trochę z Kushiną, kto wie jak sami byśmy się zachowali? Ogólnie mega początek i wprowadzenie do tekstu. :) Opis domu i tego jak musieli tam żyć... Nie potrafiłabym spędzać życia w ciemności. :< Jacob, Jacob... Trochę mu się należało za dokuczanie Karen, co ona biedna zrobiła? Akcja z chłopcem - super!
    Te rozmowy wszystkich żołnieży zwaliły mnie z nóg. xd Jestem tolerancyjna wobec takich głupkowatych żartów xD
    Sakura wprowadziła na sam koniec coś tajemniczego, intrygującego. Jestem strasznie ciekawa jak rozwiniesz wątek jej i Naruto. Danzou sie swietnie nadaje na takiego generała sukinkota, mam nadzieję, że szybko zdechnie XD

    Ogólnie zapowiada się co raz ciekawiej, czekam na neeextyyyy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahah, cieszę się z Twojego entuzjazmu. :) Miałam wrażenie, że rozmówki snajperów są zbyt nie na miejscu, ale jednak to opowiadanie odstaje od reszty i chciałam wprowadzić jak najwięcej realizmu, to też nie pozbyłam się tej części. :D Przepraszam, jeżeli kogoś to zniesmaczyło!

      Buziak! :)

      Usuń
  6. Ohhhh, nie jestem zaskoczona zachowaniem Yamato ze względu na to, że oglądałam film. xD Głupia Ty, na KakaSaku wszystkich do niego zachęciłaś, a teraz wszystko upadło. xDDD

    Mega to opisałaś, lepiej niż w filmie. Sam opis budził dreszczyk, atak bardzo realny wszystko jak zwykle na plus. :D

    Naruto i pogawędki z resztą? Rozbawiło mnie to u Ciebie gdzie w filmie nie przywiązałam do tego wagi. :D Ale wyszło Ci bardzo realnie. :)

    Sama Sakura... Tak jak napisała Nakane, wprowadziłaś nas w zastanowienie. Ale dosłownie jakbym widziała Scarlett jak wtedy. :) Jej, świetnie dopasowałaś postacie do prawdziwych bohaterów. Kocham Cię za to. :)

    Czekam na następną część, mam nadzieję, że nie długo.

    PS. W filmie nie było wątku miłosnego, czy masz jakieś zamiary co do Naruto i Sakury podając w kategoriach NaruSaku? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, idź stąd. Dla Ciebie nic nie będzie zaskoczeniem przez to, że to oglądałaś. XD Co racja to racja, kocham Yamato a zrobiłam z niego takie zło. Mam nadzieję, że to nie wpłynie za mocno na zdanie reszty o Tenzou. xD

      Starałam się jak najmocniej by wszystkich dopasować. Chociaż teraz mam takie wrażenie, że do postaci Scarlett również Hinata bardzo pasowała. Ale skupienie przeszło na Sakurę, ze względu na to, że mimo wszystko jest ona medic-ninja a tutaj ta postać dowodzi centrum medycznym, więc no. :D

      Wiesz, wprowadzę kilka wątków, których nie było w filmie... Możesz spodziewać się wszystkiego. xD

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nooo, nieźle. Mocne, trzyma w napięciu, przynajmniej jak na mój gust ;) Jak czytałam fragment, w którym Yamato zostawia Kurenai akurat leciało "who will save you now?" - aż mi się łezka w oku zakręciła. Ty uważaj, Maya, bo ja jeszcze do niego szacunek stracę i co w tedy? ;P
    Jak Naruto rozmawiał sobie z kolegami, to z kolei chciało mi się śmiać :D Tak to własnie z Toba jest, raz sprawiasz, że człowiek umiera ze strachu, raz, że wala się po podłodze ze śmiechu, a jeszcze innym razem, że ryczy jak dziecko. Echchch, co ja z Tobą mam, Maya ;)
    ~Kyane

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba nie zrobisz tutaj pary NaruHina błagam nie rób mi tego. Lepsze oczywiście z całym szacunkiem dla fanów Naruhina to dla mnie NaruSaku jest lepsze

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam co nieco o tym filmie dlatego-----> matko nie zabijaj Naruto ani Sakury błagam...czm akurat yamato na głównego bohatera?

    OdpowiedzUsuń