— Biegną!
— Szybciej!
— Strzelaj!
— Naruto?
— Są zbyt blisko!
— Naruto?! Naruto, wstawaj!
Zerwał się na łóżku, wciągając jednym haustem multum powietrza. Zacisnął drżące palce na blado-niebieskim prześcieradle, próbując wyczuć pod sobą namacalny grunt, nieprzysparzający wrażenia wiecznego spadania. Czuł, jakby przez długie godziny znajdował się pod grubą taflą lodu i szukał w niej luki. Jakiejkolwiek przerębli, którą mógłby uciec z wody — lodowatej, przejmującej i upartej jak śmierć, zalewającej jego usta i płuca przy każdej próbie wołania o pomoc. Przetarł dłońmi zlaną potem twarz i wbił rozbiegane spojrzenie w elektroniczny zegarek, wyświetlający dwudziestą pierwszą.
— Co z tobą? — Kakashi spoglądał na niego, stojąc nad łóżkiem i marszcząc nos. Emanował swoim standardowym spokojem i obojętnością, jak przez całą ich dotychczasową znajomość. — Wyglądasz, jakbyś zobaczył własną śmierć.
— T-tak się czuję... — wyszeptał beznamiętnie i zamknął oczy. Miał wrażenie, że pochłaniało go nieznane źródło gorąca, a gdzieś w tle rozlegało się zagłuszone skwierczenie. — Ale miałem pokurwiony sen.
— Ty cały jesteś pokurwiony. — Mężczyzna westchnął i położył się na swoim łóżku, a Uzumaki był niemalże pewny, że czuł swąd palonego ciała. — Musisz iść do labolatorium.
— Po co? — Postawił bose stopy na panelach, przyjmując przeszywający ból w okolicach potylicy. Słyszał dziwny szum, który tworzył wokoło jego ciała dziwną barierę.
— Podpisać raport na temat tej kobiety, którą znaleźliśmy na przedmieściach. — Hatake nakrył twarz poduszką i ziewnął głośno, zupełnie nieświadomy stanu, w jakim znajdował się jego przyjaciel. — Nie wiem po jaką cholerę, skoro tylko zauważyłeś, jak te dzieciaki przechodzą przez ogrodzenie, ale mimo wszystko jesteś wzywany... Głupie bachory, a tak namieszały.
Głupie bachory...
Zacisnął zęby. Jego ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz; zamknął ociężałe powieki i zobaczył… Widział spojrzenia, ale nie ich właścicieli. Przerażone oczy, czerwone od płaczu. Jasne tęczówki zwężały się i poszerzały na zmianę.
Ból głowy męczył go jak żywa istota, łaknąca jego cierpienia. Zacisnął pięści przy skroniach, mrużąc powieki. Coś obijało się po rozjuszonym umyśle.
— Shiro i Tanja…
— Co? — Hatake zerknął na niego spod ramienia, ściągając do siebie brwi.
— Te dzieci to Shiro i Tanja Tenzou — wymamrotał, mrużąc oczy. Skąd to wiedział? Miał wręcz pewność. Choć do tej pory znał tylko ich nazwisko, które kojarzył z pijanym rodzicem.
— Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Na miejscu ich ojca, złoiłbym im skórę. — Mężczyzna przewrócił się na bok i nakrył szczelnie kocem. — Pospiesz się, od dwudziestej drugiej mamy wartę.
Wstał na nogi, które lekko drżały. Sen był tak cholernie realistyczny, że nie potrafił uwierzyć w aktualną rzeczywistość. Rana postrzałowa po akcji z rebeliantami wciąż bolała, ale nie przywiązywał do tego żadnej uwagi. Wciągnął na siebie mundur, wykonując przez cały czas mechaniczne ruchy. Nie mógł osiągnąć skupienia i w owym stanie opuścił mieszkanie, kierując się do drugiej części dystryktu.
— Przepraszam — odezwał się niepewnie, pukając w otwarte drzwi niewielkiego pomieszczenia. — Ja w sprawie raportu.
Zza szafek wyszła wysoka blondynka, która uśmiechnęła się przyjaźnie i podeszła prosto do sporego biurka. Zdjęła z szyi smycz ze swoim identyfikatorem z danymi. Tsunade Senju — tak mówił wytłuszczony druk u góry plakietki.
— Cześć Naruto — mruknęła, wyciągając z metalowego pojemnika długopis i zaprosiła go do siebie skinieniem głowy. — Jak rana?
— Jakoś się trzymam — odparł cicho, wpisując w odpowiedniej rubryczce swoje imię i nazwisko. — Dziękuję.
— Ach przestań. — Machnęła zdawkowo ręką i odłożyła kartkę na stertę innych papierów. — A jak samopoczucie? Nie wyglądasz zbyt dobrze.
— Średnio, jak nie gorzej. — Oparł się plecami o ścianę i rozejrzał dookoła. Nie miał ochoty na takie rozmowy, jednak z grzeczności wymienił z nią kilka zdań.
Minęło kilka chwil, gdy przez jego kręgosłup przebiegł ponownie nieprzyjemny dreszcz. Korytarz zaczął przesiąkać potwornymi, kobiecymi wrzaskami. Miał wrażenie, że w tamtym momencie czyjeś struny głosowe pękały, a w ustach zbierała się krew. Czuł, jakby ktoś złapał jego serce w dłoń i zaczął je miażdżyć, a głowę okładał mu młotkiem.
— To ta kobieta. — Blondynka westchnęła smutno, wyglądając na korytarz. Pokręciła głową, a w jej oczach pojawiły się nieopisany żal i współczucie. — Jest zagubiona i przerażona.
Wyjrzał nad jej głową i przyglądał się sytuacji, czując jak gęsia skórka ozdobiła jego ramiona. Dwoje medyków prowadziło skutą Kurenai, ubraną tylko w cienką, szpitalną koszulę. Tenzou szarpała się szalenie i błagała, by ją wypuścili. By dali jej spokój i zaprowadzili do dzieci.
Skierowała spojrzenie na blondyna, a ten dostrzegł w jej oczach brunatne zabarwienie. Choć prosiła go nim o pomoc, nie potrafił zrobić zupełnie nic. Bezsilność spowiła jego serce.
— Te procedury są straszne, ale nic nie możemy na to poradzić... — Usłyszał za sobą szept.
Minęli ich, a jego pozbawiony wyrazu wzrok skupił się na kimś innym. Widział ją; major oddziału medycznego. Szła za swoją pacjentką, ściskając w ramionach plik jakiś dokumentów. Stawiała spore i szybkie kroki, a gdy zrównała z nim swoją pozycję, przeniosła wzrok prosto na niego.
Szybkie i zmęczone zerknięcie, dłużyło się w nieskończoność. W męskiej głowie, echem odbijały się krzyki należące do jej osoby, podczas gdy nie potrafił zerwać połączonych spojrzeń. Serce zabiło szybciej; pierwszy raz na jej widok nie odczuł radości czy wstydu, a czyste przerażenie.
Uratuj nas.
Choć nawet nie poruszyła wargami, zrobił krok w tył. Słyszał jej głos; głośny i wyraźny.
— Cholera — syknął, łapiąc się za głowę, gdy dziewczyna nagle zniknęła za grubymi, żelaznymi drzwiami.
— Coś się dzieje? — Tsunade zerknęła na jego wykrzywioną w bólu twarz.
— Nie... — odparł sucho i wydał z siebie głośne stęknięcie, wychodząc w końcu z gabinetu. — Pójdę już, zaraz moja zmiana. Dobrej nocy.
— Spokojnej warty — rzuciła, odprowadzając snajpera wzrokiem.
Przemknął przez korytarz i odbił w lewo, w kierunku schodów. Te prowadziły kilka pięter wyżej, gdzie ponownie musiał zmierzyć swoje oczy z nieprzyjemnym światłem jarzeniowych lamp. Mijał poszczególne pomieszczenia, a wrażenie slow motion pojawiło się ponownie, gdy dostrzegł przez pancerną szybę dwójkę dzieci, siedzących w tymczasowym areszcie. Ich oczy skupiły się na nim, a przygnębione wyrazy twarzy zaatakowały poruszone serce.
Naruto, oddajemy życia w twoje ręce.
Znowu słyszał krzyki. Wrzaski przerażonych dzieci.
Zacisnął powieki i przyspieszył, chcąc to za sobą zgubić.
Świeże powietrze uderzyło w jego twarz, lekko ocucając umysł. Zatrzymał się na dziedzińcu i rozejrzał dookoła, czując dziwną aurę, rozciągającą się nad Londynem. Był pewny, że już raz ją czuł.
Spacerujący żołnierze rozmawiali ze sobą najspokojniej w świecie, śmiejąc się i emanując pozytywną energią, która nie była w stanie przebić się przez silnie przygaszoną, ciemną barierę snajpera. Ruszył energicznie przed siebie, w kierunku swojego bloku, gdzie miał rozpocząć pracę. Skupił wzrok na drodze i zastanawiał się, kiedy przejdzie mu ta straszna farsa, jaką traktował go umysł.
— Dobry wieczór. — Usłyszał od mijającego go mężczyzny.
Odpowiedział mu cicho, przyzwyczajony do takowych grzeczności ze strony cywilów, jednak odwrócił się zwiedziony znajomym, tajemniczym głosem. Rozpoznał sylwetkę Yamato i poczuł silne odrętwienie w dłoniach. Gorąca krew uderzyła do głowy, a chwilę później zawładnęły nim nieprzyjemne zawroty.
Odczekał moment i ruszył, zaciskając zęby i powieki.
Sny bywały potężną mocą napędową. I nie ważne czy chodziło o drobne miłostki, plany na przyszłość czy też strach spowodowany marami dzieciństwa. Czuł, że coś w tym wszystkim jest nie tak. Miał wrażenie, że siedział w nim mały demon, który radośnie wbijał szpilki w najczulsze elementy ludzkiego ciała i duszy.
Krew zabitych, łzy dzieci, dotyk Sakury, jej pocałunki. Mógł sobie to wszystko przypominać i czuć na skórze, jakby działo się to dosłownie chwilę wcześniej. Nie potrafił tego wyjaśnić, ani zrozumieć. Znalezienie sposobu na spokój też wydawało się być nierealne.
Miał ochotę podejść do tych dzieci i zapytać, czy pamiętają.
Miał ochotę dotknąć Sakury i poczuć to wszystko jeszcze raz.
Miał ochotę szczypać swoje ciało i sprawdzić, gdzie się tak naprawdę znajdował.
Może to właśnie w tamtej chwili śnił?
— Lepiej się czujesz, Uzumaki? — Usłyszał zniekształcony głos przyjaciela. Zadrżał lekko, sam już nie wiedział dlaczego. Sięgnął dłonią do słuchawki.
— Maminsynek się pochorował? — Głos Sasuke rozdarł jego serce na pół.
Przecież widział, jak umierał. Jak spadał w dół, w ramiona przerażonej dziewczyny, która polegała na nim samym, tak jak jej młodszy brat.
Teraz nawet nie wiedzą kim jestem.
Wyłapał zagłuszone strzały.
To nie retrospekcja. Poruszył się gwałtownie.
Kręciło mu się w głowie, światła mieszkań stworzyły jedną, żółtą plamę.
Krzyk.
Wycie z bólu i przerażenia.
Poczuł śmierć.
— Tu generał, do centrum dowodzenia!
— Centrum dowodzenia, zgłaszamy się.
— Mówi generał Shimura… Wszystkie jednostki mają się przygotować, do wykonania kodu czerwonego! Na mój rozkaz!
Tak bardzo chciałabym, by to był jakiś koszmar. Wiem, że nie mam prawa niczego deklarować, ale ochronię cię… Dlaczego opuściłeś swój posterunek. Miałem Shiro na muszce, nie potrafiłem tego zrobić… Przecież on nie był naszym celem. Miała wyjątkową krew. Posiadała naturalny rodzaj odporności na wirusa. Przechodzą piekło, na które nie zasłużyli. Kobiety, to przetrwanie, Naruto. Wyrżnę was wszystkich w pień… To trwało dłużej niż ułamek sekundy. Uwierz we mnie, wyciągnę nas z tego. Zabiorę cię z tego piekła. Nie poddawajmy się.
— Zrozumiałem.
— Pełna gotowość.
— Do wszystkich posterunków: zaczynamy za 30 sekund!
— Komunikat specjalny: W centrum medycznym mamy ognisko wirusa! Niech opuszczą go wszystkie oddziały!
Nie wierzył.
— Do wszystkich jednostek: odbezpieczyć broń!
— Potwierdzam!
— Przygotujcie komunikację, połączcie ze wszystkimi jednostkami zewnętrznymi!
— Przygotujcie wyznaczone strefy!
— Przenieście cywili do zamkniętych stref!
Nie chciał wierzyć.
— Tu generał Shimura. Niech personel zabezpieczy bunkier. Proszę o potwierdzenie zamknięcia!
— Bunkier zabezpieczony!
— Generale, jakie rozkazy?!
Gorące płomienie zaczęły lizać jego ciało.
— Wprowadzić kod czerwony.
Od autorki i jej betuni.
Kejża: Jak dla mnie, Naruto umarł.
Mayako: Chyba jest mi smutno.
Jak to napisałam kilka dni temu Sasame: po co dojebać czytelnikom raz, skoro można dwa razy?
Ale gdyby tak wziąć pod uwagę to, że Naruto już przez to przeszedł? Może tym razem wszystko potoczyłoby się inaczej? Na ten pomysł wpadłam jeszcze przed ostatnim rozdziałem. To nie jest tak, że poddałam się presji czytelników. Jedni zaczęli mnie nienawidzić, bo ich zabiłam. Inni mówili, że to ciekawe zakończenie. A w tej chwili? Jest różnorakie. Mogą umrzeć, mogą przeżyć. Uzumaki może tym wszystkim rządzić. Może zbiec z dachu i pognać prosto do Sakury, Shiro i Tanji. Ale równie dobrze może sobie strzelić w głowę wiedząc, że nie ma szans przejść przez to drugi raz. I taka była pierwotna, przedostatnia linijka epilogu. Przykro mi, ja nie miałam serca go zabić. Wy możecie zrobić to już teraz.
Także tym akcentem kończę fabułę; pozostaje ona do waszej interpretacji.
28 weeks later to opowiadanie, które oparte było w dużej części na fabule obu filmów, których tytułów wymieniać nie muszę. To FF to bardzo dziwna przygoda. Raz była nie moja, raz moja. Raz taka, raz inna. Nie czuję się do końca spełniona, bo nie spłodziłam tego zupełnie sama. Ale mimo wszystko, pokochałam tego bloga. Dzięki niemu ogarnęłam umysłem, że nie trzeba kochać jednego paringu. Że nie trzeba trzymać się pewnych szablonów, pisać tak, a nie inaczej. Bo czytelnicy tak chcą.
Były wzloty, był upadki. A ja mimo to wciąż się cieszyłam. Dziś mija dokładnie rok od kiedy pojawił się tu prolog. Prolog, który zwiastował historię w stu procentach opartą na filmie. A potem bywało różnie. Eheh. (Trochę mi się ręce trzęsą, a Kejża na mnie krzyczy).
Właśnie, Kejża. ILE TY SIĘ ZE MNĄ NAPRZECHODZIŁAŚ, CO NIE? Chciałabym Ci oficjalnie bardzo podziękować. Za to, że poprawiłaś poprzednie rozdziały, że byłaś na bieżąco i w ogóle. Sądzę, że gdyby nie Twoja pomoc, to nie byłoby tak fajnie. Jesteś kochanym człowiekiem i sądzę, że nasza współpraca nie zakończy się i na Zamkniętych. :D ALE ZA TE SMS-Y, ASKA, KONFĘ I SNAPA, TO CI ŁEB UKUTASZĘ PO JUTRZE. BĄDŹ PEWNA. (To 198 wiadomości to nawet nie połowa...)
Chciałabym podziękować również każdemu, kto tu był. Od początku, kto dołączył, kto odszedł. Byliście wspaniali, nie baliście się mówić co myślicie. Sami dobrze wiecie, że bez Was nie było by tego bloga. Po co pisać dla kogoś… kogo nie ma? Byliście wytrwali i cierpliwi, a to bardzo mi pomagało! Dodawaliście siły i wiary, kocham Was moooocno, mocno!
Dalsze plany? Na pewno nie pojawi się kontynuacja tego bloga. Jest wiele osób, które pytają mnie o kolejne opowiadania NaruSaku. Nie mogę nic obiecać, nie da się. Nie umiem przewidzieć, co zrodzi się w mojej głowie. Na pewno będą partówki na Koszmarnych Treściach. Już mam kolejne NaruSaku w głowie. Inne już tam widnieje. Ostatnio jednak coś zaczęło chodzić mi po głowie. Kolejna postapokaliptyczna historia NaruSaku, całkowicie moja. ALE, na to naprawdę trzeba będzie poczekać.
A tu pół mojej mordy. Całość innym razem. :D
Na facebooku możecie śledzić najświeższe projekty (a troszku tego mam) i inne takie. Jeszcze raz, serdecznie Wam wszystkim dziękuję. Mam łezki w oczach, trochę to boli, trochę mi przykro. Ach, nie ważne.
Wszystkiego dobrego, moje 28. Dziś mija nasz wspólny roczek… Ale mamusia Cię nie zostawia, będziesz w jej serduszku. :V